Po ostatnim zdaniu „Porwania” aż chciałoby się dopisać znane wyrażenie „i żyli długo i szczęśliwie”, więc na myśl natychmiast przychodzi wątpliwość czy autorka będzie nam miała do zaoferowania coś ciekawego w kontynuacji. Jak się okazuje, owszem.
Piątka przyjaciół dostaje pracę od samego kniazia w stolicy Cesarstwa Gospar jako wynagrodzenie za zlekceważenie zgłoszeń o ich porwaniu, które składali rodzice. Przyjaciele myślą, że właśnie osiągają szczyt szczęścia, w końcu czeka ich życie pełne zasług na dworze, ale wtedy sprawy przyjmują zgoła niepokojący obrót. Zostają aresztowani pod zarzutem wspólnego zabójstwa wielu ludzi! Przerażeni i zdezorientowani druhowie dowiadują się już w sądzie, że oskarżenie wniósł niejaki Walter de Gawein, czyli Weles w przebraniu. Los dzieci maluje się w czarnych barwach, ponieważ nie mają żadnych świadków po swojej stronie, a Weles jest naprawdę zdeterminowany tym razem je pojmać i sprzedać. A przecież wiadomo, że jak Weles chce coś osiągnąć, to zawsze mu się to udaje...
„Czasami nadzieja jest najlepszą kuracją”
Recenzję zacznę od samego początku, bo ten jest bardzo ciekawy i wciągający, dopiero później zaczyna się coś psuć. Pierwsze 130 stron jest naprawdę świetne, wątek miłosny dobrze się rozwija, bohaterowie rewelacyjnie się spisują w swoich rolach, a cała fabuła jest po prostu interesująca. Potem, przez następne 200 stron jest niestety dużo gorzej. Wspomnę tylko, że na jakiejś 220 stronie utknęłam i nie mogłam przebrnąć dalej i dlatego ta recenzja pojawia się tak późno (chociaż przyczynił się do tego też w dużej mierze mój nieustanny bark czasu). Abstrahując jednak od moich problemów, właśnie w środku książki wpadamy w ciągle powtarzający się schemat zasadzka-próba ucieczki. Wszystko rozumiem, ale to po pewnym czasie było już naprawdę nużące, nudne i przewidywalne. Do tego bohaterowie zaczęli mnie strasznie irytować, w szczególności Nila i Sambor. W krytycznym momencie chciałam krzyczeć i wyszarpywać sobie włosy z głowy z bezsilności i irytacji! Myślę, że teraz już bezpowrotnie znielubiłam Nilę i Sambora i chociażby nie wiem co zrobili w trzecim tomie, to nie zapałam do nich sympatią. Smutno jest mi też trochę z powodu Dalko, bo po pierwszej części to właśnie on stał się moją ulubioną postacią, a tutaj został bardzo widocznie odsunięty na drugi plan. Polubiłam za to Jaksę, nowego bardzo sympatycznego bohatera. Szczerze mówiąc, to całym sercem shipuję go z Nilą (spokojnie, zachowałam resztki zdrowego rozsądku i wiem, że ten związek nie ma racji bytu. A szkoda.)
Na ostatnich 50 stronach Justyna Drzewicka na powrót pokazuje nam swój talent, pomysłowość i kunszt literacki. Ta końcówka jest napisana bardzo dobrze, autorka wymyśliła najlepsze zakończenie jakie tylko mogła wymyślić.
Podsumowując, ta książka ma zarówno wady, jak i zalety, zresztą jak każda powieść. Niezmiennie podchodzę z dużym entuzjazmem do trzeciej części, bo znam już i dobre i złe strony pani Justyny i mam wrażenie, że już niczym mnie tak bardzo nie zaskoczy. I liczę przede wszystkim na większy udział Dalko w fabule! Do napisania!
A za możliwość przeczytania tej książki bardzo serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar!
Jestem bardzo ciekawa tej serii.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
czytanestrony.blogspot.com
Kompletnie nie moje klimaty, wiec podziękuję :D I te okładki... Ciut mnie odstraszają xD
OdpowiedzUsuńObserwuję!
Pozdrawiam ciepło :)
Niekulturalna Kasia
NIE SŁYSZAŁAM O TEJ KSIĄŻCE ALE WYDAJE SIĘ BYĆ BARDZO INTERESUJĄCA. POZDRAWIAM CIEPLUTKO https://ksiazkialeksandry.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń