W Erdas dzieje się coraz gorzej. Choroba zwana Wyrmem rozprzestrzenia się, Zerif staje się coraz potężniejszy, a tajemnicze stowarzyszenie, którego członkowie noszą szkarłatne płaszcze i białe maski bez wyrazu zaczynają działać, ale nie opowiadają się ani po stronie Zielonych Płaszczy, ani po stronie Zerifa. Abeke, Meilin, Rollan i Conor powoli zaczynają tracić nadzieję na uratowanie Erdas przed wszechogarniającym złem.
„Imię to potężna rzecz”
Pierwszą rzeczą, o której chcę wspomnieć jest autorka, z całą pewnością Wam znana. O jej „Mroczniejszym odcień magii” swego czasu słyszało się dosłownie wszędzie. Ja co prawda przymierzałam się do tej książki, ale ostatecznie się za nią nie zabrałam, czego teraz żałuję i planuję jak najszybciej nadrobić tę zaległość. Victoria Schwab pisze naprawdę cudownie, ma lekkie pióro, które czyta się z łatwością i przyjemnością. Kiedy czytałam „Spaloną Ziemię” jednocześnie chciałam i nie chciałam dojść do ostatniej strony, na pewno kiedyś też mieliście takie uczucie. Myśl o zakończeniu tak świetnej książki była straszna, ale z drugiej strony umierałam z ciekawości jak to wszystko się zakończy, jak bohaterowie wybrną z sytuacji, w której się znaleźli.
Mogłabym dalej wychwalać pod niebiosa Victorię Schwab, „Spaloną Ziemię” i całą serię „Spirit Animals”, ale nie wiem czy to mi się opłaca. Żadne słowa tak naprawdę nie opiszą tego jak genialna jest to seria i co ona wyprawia z mózgami czytelników. Zaufajcie moim słowom, uwierzcie w to, że „Spirit Animals” jest godne poświecenia mu czasu. Dajcie się oczarować niezwykłością tych książek, bo warto. Po prostu warto.
Tak więc to już wszystko na dziś, mam nadzieję, że spodobała Wam się moja recenzja i że zachęciłam Was do przeczytania tej książki. Do napisania!
A za możliwość przeczytania tej cudownej książki bardzo serdecznie dziękuję Wydawnictwu Wilga!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz